wtorek, 20 maja 2014

zacieśniamy więzi


Dosłownie i w przenośni. W ramach nauki szycia dałam swojej córce kawałek lnu, bawełnianego sznurka i koronki, pomogłam narysować prostą linię, a później drżałam żeby nie przejechała sobie igłą po palcach. Kiedy włączała maszynę trzymając stopę na rozruszniku, maszyna jak szalona ruszała z kopyta, a we mnie się gotowało. Jakimś cudem obyło się bez ofiar. Przygotowując siebie i młodą do szycia skorzystałam z pomocnej instrukcji Zashevki.

Moja rola w szyciu woreczka polegała na nieprzeszkadzaniu (taaaak... to było najtrudniejsze) i pilnowaniu wolnego tempa pracy. Zrobiłam też dziurki przy pomocy sprzętu kaletniczego z lidla, bo to wymagało użycia siły. Za to wszystkie sznurki, supełki, równe przypinanie i zszywanie to robota małej. Procesu szycia jednak nie uwieczniłam bo patrzenie w aparat i na to co pod stopką jednocześnie przyprawiało mnie o palpitacje serca.